Brat namawiał mnie na dietę już jakiś czas.
A trzeba przyznać, że przyda mi się.
Kilogramów do zgubienia dużo.
Po 3 miesiącach myślenia nad tym.
Gdzie pierwsze słowa brzmiały - "nie ma mowy, nie nadaję się na diety"
Ostatecznie poszłam do pani dietetyk.
Pomierzyła, zważyła, wypytała co lubię czego nie.
Przygotowała mi menu.
Rozpiskę dostałam na każdy dzień.
Ustaliłyśmy 5 posiłków.
Mija miesiąc i powiem szczerze, że nie ważę się, nie mierzę,
Ale na moje oko jest mnie tyci mniej.
A najważniejsze, że nie chodzę głodna.
Nie podjadam.
Nie jem słodyczy - zupełnie ich mi nie brakuje.
Za to mam bardziej wymyślne dania.
Więcej składników, więcej przypraw.
Ogólnie więcej urozmaicenia.
Jedynym minusem to regularne zakupy (z tym u mnie problem)
plus czas rano spędzony w kuchni.
Rodzicielce na szczęście obiady smakują.
Co oczywiście cieszy ;-)
p.s. trzymajcie kciuki za moją determinację i systematyczność
kurde bele to się dzieje! mocno Ci kibicuję!!!! ja wciąż nie mogę się za siebie zabrać
OdpowiedzUsuńW takim razie WYTRWAŁOŚCI! Podobno dla chcącego nic trudnego:-)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki! Dasz radę!:D
OdpowiedzUsuń